Ale ja nie rozumiem.skad to parcie na oświecenie pokarmu... kiedy samemu można? Tak Jak błogosławieństw itp Sakramentów samemu nie i to jest ważne ale święconka? Gdyby tak z Komunia objezdzal to byłoby coś ale że swieceniem.pokarmów?
Pisałam, że komunii też udziela tym, którzy w święta nie dotrą do Kościoła, dwa w jednym. Sakramenty są kluczowe ale, szczególnie dla starszych ludzi, tradycją też jest ważna
Nie doczytalam o tej Komuni Myślę jednak że współczesnemu człowiekowi już nie wystarczy tradycja święconki. Jemu potrzeba kerygmatu. A ten niestety nienjest ogłoszony przez ksiezy. My może i mamy szczęście że rozumiemy co to Tradycja ale dla wielu to już puste symbole. Stąd mój bunt na ta święconkę Co oczywiście nie neguje że macie tak piękne doswiadczenia Ale przyznacie że dla wielu swoeta zaczynajaninkoncza się na święconce co jest wielkim nieporozumieniem.
Dla mnie Tradycja zaczęła się grubo w wieku nastoletnie właśnie Triuduum Wczesniej tego nie byłam nauczona. Teraz obserwuje że Dzieci z radością czekają nie na święconka ale na wielki Czwartek gdzie wspominają swoją Komunię Pierwszą na Wielki Piątek i Czuwanie nocne w sobotę co jest dla nich największym świętem. Moc czuwać... Święconka owszem ale to jest coś co można pominąć A czuwanie nawet w domu jest wydarzeniem rodzinnym Oni po prostu nie znają innego życia
Nie jestem w stanie zrozumieć jak do tego doszło. Czy to jest jakaś psychologia tłumu? Ten wszechobecny strach i bezgraniczne zaufanie do informacji serwowanych przez władze i media. Nawet gdy są pozbawione logiki, nawet gdy dzień po dniu przeczą same sobie. Albo mamy rzeczywiście pandemię, i wtedy nie ma zmiłuj, wprowadza się stan wyjątkowy, robi co trzeba i co się da, a nikt zdrowy na umyśle nie podskakuje bo widzi co się dzieje. Albo mamy nową chorobę , do której organizmy muszą się przyzwyczaić, wytworzyć odporność - i ten proces ZAWSZE w historii kosztował ludzkie życia. Śmierć jest częścią naszej rzeczywistości. A nie, pandemię mamy. Fakt. WHO tuż przed zmieniło definicję. To przepraszam. Mamy taką znajomą, babka na poziomie, politykuje i działa społecznie lokalnie. Z historią nowotworową, jeszcze świeżą. Powtarza - w trakcie chemii dbałam o siebie bardziej niż normalnie. Uważałam. Myłam ręce częściej, zanim się z kimś spotkałam, pytałam zawsze czy nie ma infekcji. Nie ryzykowałam. Ale nigdy nie przyszło mi do głowy nosić maseczki albo izolować się w domu. Żyłam tak normalnie jak się dało. I zawsze pamiętałam że moje zdrowie jest MOJĄ sprawą. Zmuszać świat żeby się zatrzymał bo ja mogę się zarazić?...
Jestem tego samego zdania co Ty, @mader. Mamy nowego wirusa, który przez lockdown, maseczki, zamknięcia w domach i stopniowe wyjałowienie naszych organizmów będzie się coraz bardziej uzlosliwiał. Mówią juz o tym wyklęci) lekarze i wirolodzy. Ile lat tak mają ludzie siedzieć w domach, ile lat dzieci i młodzież ma wegetować przed ekranami laptopów? Mamy być słabi i sterowalni, podtrzymywani w ciągłym strachu, napięciu i niepewności. Odbierana podstępnie jest nam jest nasza największa nadzieja: Bóg. Podkopywany jest dostęp do Eucharystii i sakramentów. Idzie zgodnie z masońskim planem. Trzeba być bardzo czujnym, bo w sferze duchowej może nas czekać jeszcze większe zagrożenie niż wirus.
Rządzący, na całym świecie, i w Polsce także, mówią już otwarcie o nowym ładzie. Nowym porządku. To już nie teorie spiskowe tylko na naszych oczach wprowadzany fakt. Podobnie ekonomiści mówią już otwarcie o wielkim resecie. Wirus jest narzędziem. Idealnym. Lęk jest najdoskonalszym dozorcą. Całkowita kontrola, brak gotówki, paszporty szczepionkowe (wystarczy poczytać informacje z paru ostatnich dni - to się stanie faktem jeszcze w tym roku) - już nie tylko by pojechać w podróż. Całkowita zależność. Ramię w ramię z rewolucją kulturalną i agresywnym wypieraniem wiary katolickiej.
Rano, wychodząc ze sklepu spotkałam znajomych z parafii. Małżeństwo w emerytalnym wieku. Stanęliśmy sobie (zachowując dystans) i gawędziliśmy przez chwilę. Głównie utyskując na kretyńskie obostrzenia i na to, że ks. proboszcz był zmuszony uruchomić zapisy na triduum. Zgodnie uznaliśmy, że to ogromnie przykre i tak być nie powinno. Rozmyślaliśmy nad jakimś rozwiązaniami tej trudnej sytuacji. Nagle podeszła do nas obywatelka z rowerem, przykładnie zamaskowana i wysyczała z wściekłością: - Chrześcijanie! Maseczki byście założyli! Przykład powinniście dawać! Korciło mnie, żeby pani odparować, że, w odróżnieniu od niej, nie plujemy jadem, więc śliniaczki nam niepotrzebne, ale się ugryzłam w język. Za to mój zacny kolega rozejrzał się dość swobodnie i odpowiedział pani spokojnym tonem: - Przecież tu jest park. Pani odeszła z wściekłością mrucząc pod nosem jakieś wyrazy oburzenia. Żeby nie było wątpliwości, staliśmy w takim miejscu, że pani nie była zmuszona zbliżać się do nas ze swoim rowerem. Celowo nadłożyła drogi, żeby na nas z bliska posyczeć. Co się z tymi ludźmi dzieje?
Ja też z tych co nie mają złudzeń, co się szykuje. Lockdowny były tym na górze potrzebne, od lat kombinowali, jak pewne rzeczy ugryźć, wirus im pomógł.
I teraz pytanie: rozważacie jakieś zmiany w stylu życia, żeby uniknąć niektórych rzeczy? Przeprowadzkę? Inne zarządzanie zasobami? Już teraz zmianę przyzwyczajeń? Czy na razie nie chcecie nic zmieniać i czekacie na dalszy rozwój wydarzeń? A może uważacie, że nie warto nic robić, bo i tak się nie da przewidzieć, co się wydarzy?
Pytam na serio, bardzo mnie ciekawią różne punkty widzenia.
@pustynny_wiatr - Z synem się przygotowujemy: - mieszkamy na wsi - wygrodziliśmy inspekty na warzywnik - zrobiłam przydomową wędzarnię - produkujemy kompost - mam prywatne źródła: dobrej mąki orkiszowej, mleka najwyższej jakości i jaj, ziemniaków, owoców, warzyw - budujemy kurnik - mam nadzieję, że w tym roku wreszcie się uda skończyć i zasiedlić - planujemy szklarnię lub chociaż duży namiot foliowy - planujemy wymianę pompy w studni z elektrycznej na abisynkę i budowę wieży ciśnień - chcę przeprowadzić remont w domu, żeby na trudne czasy nie zostać z sypiącą się instalacją oraz by uniezależnić się grzewczo od dostaw gazu - kominek w salonie planuję wymienić na taką kuchnię - w planach jest piec chlebowy - planujemy osuszyć piwnicę, bo mamy względem niej ważne plany, o których nie wypada mówić nawet w zaufanym gronie - wyposażamy przydomowy warsztat w różne przydatne narzędzia - rozważamy inwestycję w agregat prądotwórczy, ale nie przekonuje mnie uzyskiwanie prądu z ON - za duża zależność od zewnętrznych dostaw; syn zgłębia alternatywne metody uzyskiwania prądu na własne potrzeby (mieszkamy w lesie, więc mamy łatwy dostęp do opału). - nabywamy kompetencje potrzebne w trudnych czasach - ja głównie gospodarskie i medyczne, synowie rzemieślnicze, córka rękodzielnicze. - nawiązujemy relacje z ludźmi, którzy mogą okazać się pomocni w trudnych czasach Tyle z grubsza mi przychodzi do głowy, ale pewnie to nie wszystko.
Ja też z tych co nie mają złudzeń, co się szykuje. Lockdowny były tym na górze potrzebne, od lat kombinowali, jak pewne rzeczy ugryźć, wirus im pomógł.
I teraz pytanie: rozważacie jakieś zmiany w stylu życia, żeby uniknąć niektórych rzeczy? Przeprowadzkę? Inne zarządzanie zasobami? Już teraz zmianę przyzwyczajeń? Czy na razie nie chcecie nic zmieniać i czekacie na dalszy rozwój wydarzeń? A może uważacie, że nie warto nic robić, bo i tak się nie da przewidzieć, co się wydarzy?
Pytam na serio, bardzo mnie ciekawią różne punkty widzenia.
Pustynna, a gdzie Ty chcesz się schronić
Moim zdaniem nie w ucieczce czy jakimkolwiek zabezpieczaniu się rzecz. Nie jestem we frakcji gromadzących zapasy. Pan Bóg będzie nas strzegł i przeprowadzi przez te wszystkie wydarzenia. Dużo w ogóle wokół słyszę o tym gromadzeniu zapasów. I tak sobie pomyślałam, fajnie, mamy kawałek ogródka, ktoś ma piwniczkę itd. A jak ktoś mieszka w dużym mieście w małym mieszkaniu na blokowisku? To już o nim Pan Bóg zapomniał? No raczej nie prawda. I nie chodzi mi o siedzenie z założonymi rękami. Robić swoje, myśleć naprzód. Ale koncentrować się nie na zabezpieczeniu, tylko na duszy, modlitwie, pokucie, sakrmanetach, nawracaniu własnym. O to prosi Matka Boża na całym świecie i to jest klucz. A Bogu ufam w ciemno , będzie co ma być. Nie mam pojęcia czy pisane mnie i mojej rodzinie lagodne przejście przez to wszystko. Osobiście mam podejrzenia że nie wejdę inaczej niż przez męczeństwo No taki ze mnie trudny egzemplarz (bez przekory pisze, ze smętną rezygnacja raczej). Więc jakby przygotowuje się wewnętrznie na różne scenariusze.
wczoraj znajoma mi pisze, że są w Polsce rodziny których dzieci nie mają nawet PESELU i że da się to załatwić oficjalnie, że notariusz sporządza akt urodzenia, tak zrozumiałam ale nie chce mi się w to wierzyc. tzn nie przeczę, że ktoś może nie rejestrować dziecka ale to raczej jakas patologia przez zaniedbanie, a nie że oficjalnie może nabyć poza systemem jakimkolwiek. Słyszeliście o czymś takim? sama nie wiem co o tym myślec.
(...)Pan Bóg będzie nas strzegł i przeprowadzi przez te wszystkie wydarzenia. Dużo w ogóle wokół słyszę o tym gromadzeniu zapasów. I tak sobie pomyślałam, fajnie, mamy kawałek ogródka, ktoś ma piwniczkę itd. A jak ktoś mieszka w dużym mieście w małym mieszkaniu na blokowisku? To już o nim Pan Bóg zapomniał?
Oczywiście, że Pan Bóg będzie nas strzegł i prowadził. Właśnie dlatego, że są tacy, co mieszkają w mieście i mają marne szanse przygotować się na trudne czasy, ja czuję, że, mając możliwości, jakie mam, powinnam się przygotować, żeby móc pomóc tym, co się przygotować nie są w stanie inaczej niż tylko duchowo. Może oni wesprą mnie swoim przygotowaniem, a ja będę się mogła odwdzięczyć tym, co będę miała.
Pan Bóg nie zapomniał, ale są czasy, że małe mieszkanie w mieście to najgorsze miejsce, żeby być. Po prostu. Chodzi o świadomość, na jakim wózku się jedzie.
Czy Pan Bóg zapomina o ludziach, którzy skaczą na bungee?
Pan Bóg pamięta o wszystkich niezależnie od sytuacji, to jest dla mnie oczywiste, tylko pytanie, jak chcesz powitać to, co nadchodzi.
Ale rozumiem Twoje wyjaśnienia, bierzesz to realistycznie na klatę, nie oszukujesz samej siebie, że luzik, przecież będzie spoko, i szanuję taką postawę. Rozumiem też niemniej przygotowania jak te opisane przez @Katarzyna.
Ja mam zawsze świadomość, że mogę się w super przygotowanym i zabezpieczonym bunkrze potknąć o własne nogi i zakończyć żywot w sposób tragikomiczny.
No ale jednak na co dzień nie żyjemy całkowicie beztrosko, robimy zakupy, planujemy różne rzeczy, nie mówimy do siebie: ej, po co kupujesz dzisiaj składniki na jutrzejszy obiad, zaczniesz o tym myśleć jutro o 14, Bóg się zatroszczy
wczoraj znajoma mi pisze, że są w Polsce rodziny których dzieci nie mają nawet PESELU i że da się to załatwić oficjalnie, że notariusz sporządza akt urodzenia, tak zrozumiałam ale nie chce mi się w to wierzyc. tzn nie przeczę, że ktoś może nie rejestrować dziecka ale to raczej jakas patologia przez zaniedbanie, a nie że oficjalnie może nabyć poza systemem jakimkolwiek. Słyszeliście o czymś takim? sama nie wiem co o tym myślec.
Z takimi wariatami, co by dziecka nie rejestrowali w urzędzie, to się jeszcze nie spotkałam. Choć nie wykluczam, że są tacy i że można ten obowiązek rejestracji jakoś obejść. Może to jednak wcale nie jest obowiązek? Coś jak ze zgłoszeniem do POZ - wmawia się ludziom, że to obowiązek, a tymczasem to jest przywilej wynikający z faktu, że płacimy obowiązkowe składki zdrowotne.
Niestety jeśli będą potrzebne zapasy, to nic nie dadzą w takim zdemoralizowanym społeczeństwie, zaraz ktoś przyjdzie z bronią po twoje zapasy i inne udogodnienia. Znane nam wojny przebiegały w innych warunkach społecznych, ludzie się znali, wspierali, teraz złodziejstwo zacznie się mnożyć, a ludzie zapomnieli, że może być potrzeba bronic się wzajemnie no i nikt nie ma broni.
Tylko bez zorganizowania całej społeczności do obrony, słabo widzę walkę z uzbrojonymi bandziorami, nawet jeśli jednostki są gotowe. Ilu jednak jest wśród nas ludzi, którzy zorganizują obronę miejscowości , ilu będzie strzelać i zabijac? Obrony pojedynczych domów to utopia, jeśli masz broń, to cię spalą. Jeśli dojdzie do braku podstawowych rzeczy, czyli momentu, kiedy ludzie zaczną głodować, to zacznie rządzić siła. Nasza policja i wojsko, czy zdołają utrzymać porządek?
Nie zdołają. Nie mam złudzeń. Na szczęście, czuję się gotowa zejść z tego świata. I mam w parafii znajomych, zwykle mocno już starszych, którzy też czują się gotowi. Dlatego niestraszna nam ta cała "pandemia" i nie myślę z przerażeniem o czasach, które nadchodzą. Czasem ze smutkiem, bo żal mi moich dzieci, które będą się musiały z tą "nową rzeczywistością" zmierzyć. Mam nadzieję że w chwili próby wybiorą właściwie. Tak, mam świadomość, że ode mnie nie zależy prawie nic. Jednak nie widzę niczego zdrożnego w tym, że po ludzku planuję się przygotować. Na wszelki wypadek. A co będzie, to przyjmę. Postaram się z pokorą.
Pustynna, Katarzyna, tak jak napisałam - nie mam na myśli siedzenia z założonymi rękami. I przemawia do mnie Twój punkt widzenia Katarzyno. To, że będą miejsca i ludzie którzy będą przyjmować, i tacy, którzy do nich będą iść. Zdaje się że gdzieś to niedawno słyszałam Zgadzamy się jak mi się zdaje. Mnie bardziej chodzi o takie paniczne wręcz zabezpieczanie się niektórych ludzi Znajomy, który rzeczywiście bunkier buduje pod domem itp... A co będzie jutro - nie wie nikt.
Komentarz
Myślę jednak że współczesnemu człowiekowi już nie wystarczy tradycja święconki. Jemu potrzeba kerygmatu. A ten niestety nienjest ogłoszony przez ksiezy.
My może i mamy szczęście że rozumiemy co to Tradycja ale dla wielu to już puste symbole.
Stąd mój bunt na ta święconkę
Co oczywiście nie neguje że macie tak piękne doswiadczenia
Ale przyznacie że dla wielu swoeta zaczynajaninkoncza się na święconce co jest wielkim nieporozumieniem.
Dla mnie Tradycja zaczęła się grubo w wieku nastoletnie właśnie Triuduum
Wczesniej tego nie byłam nauczona.
Teraz obserwuje że Dzieci z radością czekają nie na święconka ale na wielki Czwartek gdzie wspominają swoją Komunię Pierwszą na Wielki Piątek i Czuwanie nocne w sobotę co jest dla nich największym świętem.
Moc czuwać...
Święconka owszem ale to jest coś co można pominąć
A czuwanie nawet w domu jest wydarzeniem rodzinnym
Oni po prostu nie znają innego życia
nie psuj statystyk
Wybaczcie źródło.
Biedne dzieci, ksiądz idiota, wszyscy umrzemy.
"Rodzice zgłosili sprawę do służb sanitarnych, na policję i do kurii, jednak nic nie wskórali."
Brawo służby sanitarne, policja i kuria!
Albo mamy rzeczywiście pandemię, i wtedy nie ma zmiłuj, wprowadza się stan wyjątkowy, robi co trzeba i co się da, a nikt zdrowy na umyśle nie podskakuje bo widzi co się dzieje.
Albo mamy nową chorobę , do której organizmy muszą się przyzwyczaić, wytworzyć odporność - i ten proces ZAWSZE w historii kosztował ludzkie życia. Śmierć jest częścią naszej rzeczywistości.
A nie, pandemię mamy. Fakt. WHO tuż przed zmieniło definicję. To przepraszam.
Mamy taką znajomą, babka na poziomie, politykuje i działa społecznie lokalnie. Z historią nowotworową, jeszcze świeżą. Powtarza - w trakcie chemii dbałam o siebie bardziej niż normalnie. Uważałam. Myłam ręce częściej, zanim się z kimś spotkałam, pytałam zawsze czy nie ma infekcji. Nie ryzykowałam. Ale nigdy nie przyszło mi do głowy nosić maseczki albo izolować się w domu. Żyłam tak normalnie jak się dało. I zawsze pamiętałam że moje zdrowie jest MOJĄ sprawą. Zmuszać świat żeby się zatrzymał bo ja mogę się zarazić?...
Odbierana podstępnie jest nam jest nasza największa nadzieja: Bóg. Podkopywany jest dostęp do Eucharystii i sakramentów. Idzie zgodnie z masońskim planem. Trzeba być bardzo czujnym, bo w sferze duchowej może nas czekać jeszcze większe zagrożenie niż wirus.
Wirus jest narzędziem.
Idealnym. Lęk jest najdoskonalszym dozorcą.
Całkowita kontrola, brak gotówki, paszporty szczepionkowe (wystarczy poczytać informacje z paru ostatnich dni - to się stanie faktem jeszcze w tym roku) - już nie tylko by pojechać w podróż. Całkowita zależność.
Ramię w ramię z rewolucją kulturalną i agresywnym wypieraniem wiary katolickiej.
Nagle podeszła do nas obywatelka z rowerem, przykładnie zamaskowana i wysyczała z wściekłością:
- Chrześcijanie! Maseczki byście założyli! Przykład powinniście dawać!
Korciło mnie, żeby pani odparować, że, w odróżnieniu od niej, nie plujemy jadem, więc śliniaczki nam niepotrzebne, ale się ugryzłam w język. Za to mój zacny kolega rozejrzał się dość swobodnie i odpowiedział pani spokojnym tonem:
- Przecież tu jest park.
Pani odeszła z wściekłością mrucząc pod nosem jakieś wyrazy oburzenia.
Żeby nie było wątpliwości, staliśmy w takim miejscu, że pani nie była zmuszona zbliżać się do nas ze swoim rowerem. Celowo nadłożyła drogi, żeby na nas z bliska posyczeć. Co się z tymi ludźmi dzieje?
I teraz pytanie: rozważacie jakieś zmiany w stylu życia, żeby uniknąć niektórych rzeczy? Przeprowadzkę? Inne zarządzanie zasobami? Już teraz zmianę przyzwyczajeń? Czy na razie nie chcecie nic zmieniać i czekacie na dalszy rozwój wydarzeń? A może uważacie, że nie warto nic robić, bo i tak się nie da przewidzieć, co się wydarzy?
Pytam na serio, bardzo mnie ciekawią różne punkty widzenia.
Nie wiem czy do ziemianki, nie sugeruję nic, pytam, bo zastanawiam się, ak widzą to inni.
- mieszkamy na wsi
- wygrodziliśmy inspekty na warzywnik
- zrobiłam przydomową wędzarnię
- produkujemy kompost
- mam prywatne źródła: dobrej mąki orkiszowej, mleka najwyższej jakości i jaj, ziemniaków, owoców, warzyw
- budujemy kurnik - mam nadzieję, że w tym roku wreszcie się uda skończyć i zasiedlić
- planujemy szklarnię lub chociaż duży namiot foliowy
- planujemy wymianę pompy w studni z elektrycznej na abisynkę i budowę wieży ciśnień
- chcę przeprowadzić remont w domu, żeby na trudne czasy nie zostać z sypiącą się instalacją oraz by uniezależnić się grzewczo od dostaw gazu
- kominek w salonie planuję wymienić na taką kuchnię
- w planach jest piec chlebowy
- planujemy osuszyć piwnicę, bo mamy względem niej ważne plany, o których nie wypada mówić nawet w zaufanym gronie
- wyposażamy przydomowy warsztat w różne przydatne narzędzia
- rozważamy inwestycję w agregat prądotwórczy, ale nie przekonuje mnie uzyskiwanie prądu z ON - za duża zależność od zewnętrznych dostaw; syn zgłębia alternatywne metody uzyskiwania prądu na własne potrzeby (mieszkamy w lesie, więc mamy łatwy dostęp do opału).
- nabywamy kompetencje potrzebne w trudnych czasach - ja głównie gospodarskie i medyczne, synowie rzemieślnicze, córka rękodzielnicze.
- nawiązujemy relacje z ludźmi, którzy mogą okazać się pomocni w trudnych czasach
Tyle z grubsza mi przychodzi do głowy, ale pewnie to nie wszystko.
Moim zdaniem nie w ucieczce czy jakimkolwiek zabezpieczaniu się rzecz. Nie jestem we frakcji gromadzących zapasy. Pan Bóg będzie nas strzegł i przeprowadzi przez te wszystkie wydarzenia.
Dużo w ogóle wokół słyszę o tym gromadzeniu zapasów. I tak sobie pomyślałam, fajnie, mamy kawałek ogródka, ktoś ma piwniczkę itd. A jak ktoś mieszka w dużym mieście w małym mieszkaniu na blokowisku? To już o nim Pan Bóg zapomniał?
No raczej nie prawda.
I nie chodzi mi o siedzenie z założonymi rękami. Robić swoje, myśleć naprzód. Ale koncentrować się nie na zabezpieczeniu, tylko na duszy, modlitwie, pokucie, sakrmanetach, nawracaniu własnym. O to prosi Matka Boża na całym świecie i to jest klucz.
A Bogu ufam w ciemno , będzie co ma być. Nie mam pojęcia czy pisane mnie i mojej rodzinie lagodne przejście przez to wszystko. Osobiście mam podejrzenia że nie wejdę inaczej niż przez męczeństwo No taki ze mnie trudny egzemplarz (bez przekory pisze, ze smętną rezygnacja raczej). Więc jakby przygotowuje się wewnętrznie na różne scenariusze.
tzn nie przeczę, że ktoś może nie rejestrować dziecka ale to raczej jakas patologia przez zaniedbanie, a nie że oficjalnie może nabyć poza systemem jakimkolwiek. Słyszeliście o czymś takim? sama nie wiem co o tym myślec.
Właśnie dlatego, że są tacy, co mieszkają w mieście i mają marne szanse przygotować się na trudne czasy, ja czuję, że, mając możliwości, jakie mam, powinnam się przygotować, żeby móc pomóc tym, co się przygotować nie są w stanie inaczej niż tylko duchowo. Może oni wesprą mnie swoim przygotowaniem, a ja będę się mogła odwdzięczyć tym, co będę miała.
Czy Pan Bóg zapomina o ludziach, którzy skaczą na bungee?
Pan Bóg pamięta o wszystkich niezależnie od sytuacji, to jest dla mnie oczywiste, tylko pytanie, jak chcesz powitać to, co nadchodzi.
Ale rozumiem Twoje wyjaśnienia, bierzesz to realistycznie na klatę, nie oszukujesz samej siebie, że luzik, przecież będzie spoko, i szanuję taką postawę. Rozumiem też niemniej przygotowania jak te opisane przez @Katarzyna.
Ja mam zawsze świadomość, że mogę się w super przygotowanym i zabezpieczonym bunkrze potknąć o własne nogi i zakończyć żywot w sposób tragikomiczny.
No ale jednak na co dzień nie żyjemy całkowicie beztrosko, robimy zakupy, planujemy różne rzeczy, nie mówimy do siebie: ej, po co kupujesz dzisiaj składniki na jutrzejszy obiad, zaczniesz o tym myśleć jutro o 14, Bóg się zatroszczy
Na szczęście, czuję się gotowa zejść z tego świata. I mam w parafii znajomych, zwykle mocno już starszych, którzy też czują się gotowi. Dlatego niestraszna nam ta cała "pandemia" i nie myślę z przerażeniem o czasach, które nadchodzą. Czasem ze smutkiem, bo żal mi moich dzieci, które będą się musiały z tą "nową rzeczywistością" zmierzyć. Mam nadzieję że w chwili próby wybiorą właściwie.
Tak, mam świadomość, że ode mnie nie zależy prawie nic. Jednak nie widzę niczego zdrożnego w tym, że po ludzku planuję się przygotować. Na wszelki wypadek. A co będzie, to przyjmę. Postaram się z pokorą.
Piękny dzień, mam od jutra wolne i zdołowałam się.
Zgadzamy się jak mi się zdaje.
Mnie bardziej chodzi o takie paniczne wręcz zabezpieczanie się niektórych ludzi Znajomy, który rzeczywiście bunkier buduje pod domem itp...
A co będzie jutro - nie wie nikt.