Tak, tak. Jak @Rusałka pisze , szkoła miłości i pokory. To jest nie podrobienia, jak w większej rodzinie samo życie stale tworzy okazje, warunki do tej nauki. Nie ma to tamto, nie ucieknie się przed tym. Więzi. Nauka miłości i cierpliwości i troski - dla tych starszych, jak @Wanda pisze. I dla nas rodziców, małżonków, taka droga do pokonywania siebie, swojego egoizmu, do wzrostu po prostu. Też nie chcę pisać szczegółowo bo otwarta kategoria. Nie każdy czlowiek, a tym samym nie każde małżeństwo, rodzina, w warunkach "optymalnych" wg dzisiejszych standardów (dzieci nie mieć lub mieć mało, dość szybko przejść w tryb "teraz czas dla mnie") jest w stanie się faktycznie rozwinąć tak, jak w tych "niesprzyjających" warunkach, gdzie dzień po dniu od nowa ćwiczymy cierpliwość, relacje itd. Jasne że każda rodzina to pole do takiego rozwoju, i jasne że ludzie jakby startują z różnym pakietem tego swojego "ja". Fajnie, jak ktoś wchodzi w małżeństwo dojrzały, umiejący kochać, ale mnóstwo ludzi niekoniecznie. I jakby w większej rodzinie nie da się za bardzo przed tą nauką uciec. To jest dla mnie ta wartość.
Myśle, że kiedyś takie starsze rodzeństwo pełniło czasem role rodzica. Mojej koleżanki mama była najstarsza z 12 dzieci. Bardzo źle to wspomina bo rodzice zapracowani i na nią spadło większość obowiązków i opieka nad młodszymi. Z domu wyniosła jakiś uraz z tym związany i otwarcie mówi, że sama nie zdecydowałaby się na więcej niż dwoje dzieci.
I jeszcze chciałam o warunkach dla dzieci. Mam syna z adhd. Teraz już blisko szesnastoletni kawaler. Jak patrzę wstecz na te wszystkie niełatwe lata, to widzę wyraźnie, jak wiele skorzystał na wychowywaniu się z kilkorgiem rodzeństwa. Szczególnie w jego przypadku świetnie "terapeutycznie" działało bycie starszym bratem, z tą właśnie różnicą wieku. To by można było długo pisać ile korzyści. W życiu byśmy mu nie stworzyli takich warunków gdyby pozostał ostatnim dzieckiem, lub był jedynakiem. Mam tego przekonanie. Również sposób chowania najmłodszych dzieci, ich relacja ze starszym rodzeństwem, to jest zupełnie inna bajka niż kiedy mieliśmy dwoje małych dzieci. Inny styl wyrastania. Bardzo in plus w porównaniu. Ale to jest trudno opowiedzieć.
To o czym @Wanda pisze, jako zalecie rodziny wielodzietnej jest podnoszone jako najczęstszy argument przeciwko. Bo nadmiar obowiązków, bo trauma, bo krzywda dla starszych. Nawet już na wyrost jest ocena, że dzieci najstarsze mają najgorzej tylko, że każde z upływem czasu staje się w takiej rodzinie najstarsze i przejmuje obowiązki w spadku. Teraz starsi się śmieją jak przyjeżdżają i szturmują jak np zrobić zmywarkę lepiej albo posprzątać.
@September ja się też z tym spotkałam ale to osoba zawsze niepogodzona ze wszystkim i trudno powiedzieć ile traumy ile osobowości " ku wolnosci i swobody". Bo przecież każdy inny.
A wiecie, że św Bernadetka Soubirus napisała w swoim testamencie na poczatku :
"Za biedę, w jakiej żyli mama i tatuś, za to, że się nam nic nie udawało, za upadek młyna, za to, że musiałem pilnować dzieci, stróżować przy owcach, za ciągłe zmęczenie... dziękuje Ci, Jezu."
Ja jestem najmłodsza i najbardziej mnie oszczędzano. Uważam, że to jest bardzo złe wychowanie, takie "oszczędzanie" dzieci. Nie nauczy się wielu rzeczy.
Gdy zamieszkałam na stancji, musiałam się sama uczyć gotować, robić zakupy itd.itp. Sprzątać lubiłam od małego. Chyba najbardziej pedantyczna byłam (z Tatą) z całej rodzinki. Sprzątania to ja uczyłam moją Mamę. Niestety ona ma taki charakter "aby po łebkach" i szybko. Żeby się nie pierdolic z tymi porządkami
Jak do mnie przyjeżdża i widzi,.że przez 5 min wycieram blat kuchenny, to ja szlag trafia. Jej słowa: " No ileż jeszcze będziesz to trzeć? Dziurę zaraz w tym blacie zrobisz. "
Co do tego pierwszego, pewnie w dużej rodzinie jest więcej okazji. Ale żeby się czkawką nie odbiło, trzeba znaleźć złoty środek pomiędzy wyręczaniem dzieci a przekazywaniem im roli dorosłych...
Komentarz
Jak @Rusałka pisze , szkoła miłości i pokory. To jest nie podrobienia, jak w większej rodzinie samo życie stale tworzy okazje, warunki do tej nauki. Nie ma to tamto, nie ucieknie się przed tym.
Więzi. Nauka miłości i cierpliwości i troski - dla tych starszych, jak @Wanda pisze.
I dla nas rodziców, małżonków, taka droga do pokonywania siebie, swojego egoizmu, do wzrostu po prostu. Też nie chcę pisać szczegółowo bo otwarta kategoria. Nie każdy czlowiek, a tym samym nie każde małżeństwo, rodzina, w warunkach "optymalnych" wg dzisiejszych standardów (dzieci nie mieć lub mieć mało, dość szybko przejść w tryb "teraz czas dla mnie") jest w stanie się faktycznie rozwinąć tak, jak w tych "niesprzyjających" warunkach, gdzie dzień po dniu od nowa ćwiczymy cierpliwość, relacje itd. Jasne że każda rodzina to pole do takiego rozwoju, i jasne że ludzie jakby startują z różnym pakietem tego swojego "ja". Fajnie, jak ktoś wchodzi w małżeństwo dojrzały, umiejący kochać, ale mnóstwo ludzi niekoniecznie. I jakby w większej rodzinie nie da się za bardzo przed tą nauką uciec. To jest dla mnie ta wartość.
Mam syna z adhd. Teraz już blisko szesnastoletni kawaler.
Jak patrzę wstecz na te wszystkie niełatwe lata, to widzę wyraźnie, jak wiele skorzystał na wychowywaniu się z kilkorgiem rodzeństwa. Szczególnie w jego przypadku świetnie "terapeutycznie" działało bycie starszym bratem, z tą właśnie różnicą wieku. To by można było długo pisać ile korzyści. W życiu byśmy mu nie stworzyli takich warunków gdyby pozostał ostatnim dzieckiem, lub był jedynakiem. Mam tego przekonanie.
Również sposób chowania najmłodszych dzieci, ich relacja ze starszym rodzeństwem, to jest zupełnie inna bajka niż kiedy mieliśmy dwoje małych dzieci. Inny styl wyrastania. Bardzo in plus w porównaniu. Ale to jest trudno opowiedzieć.
Teraz starsi się śmieją jak przyjeżdżają i szturmują jak np zrobić zmywarkę lepiej albo posprzątać.
A wiecie, że św Bernadetka Soubirus napisała w swoim testamencie na poczatku :
"Za biedę, w jakiej żyli mama i tatuś, za to, że się nam nic nie udawało, za upadek młyna, za to, że musiałem pilnować dzieci, stróżować przy owcach, za ciągłe zmęczenie... dziękuje Ci, Jezu."
Gdy zamieszkałam na stancji, musiałam się sama uczyć gotować, robić zakupy itd.itp.
Sprzątać lubiłam od małego. Chyba najbardziej pedantyczna byłam (z Tatą) z całej rodzinki. Sprzątania to ja uczyłam moją Mamę.
Niestety ona ma taki charakter "aby po łebkach" i szybko. Żeby się nie pierdolic z tymi porządkami
Jak do mnie przyjeżdża i widzi,.że przez 5 min wycieram blat kuchenny, to ja szlag trafia.
Jej słowa: " No ileż jeszcze będziesz to trzeć? Dziurę zaraz w tym blacie zrobisz. "
Całe życie trzeba balansować, całe życie szukać złotego środka
Już mi się to czkawką odbija
Edit . Wiem że masz rację, ale mi się dziś przelewa - ale to na inny wątek
Mi w sumie też.