Poród domowy po cc - to legalne w Polsce
Jeśli ktoś jeszcze nie wie, to jest wykładnia prawna, że decyzja co do miejsca porodu należy do kobiety rodzącej i może ona zdecydować, że, mimo przeciwwskazań (np. cc wywiadzie, położenie pośladkowe płodu, cukrzyca ciężarnych, choroby przewlekłe itp.), chce rodzić w domu. A położna może taka osobę objąć opieką domową i nie koniecznie pójdzie za to do więzienia. O, tutaj można poczytać wykładnię.
Oczywiście, położna, jako człowiek wolny, może odmówić takiego wsparcia, jeśli uzna, że ryzyko jest za duże.
No, to mogę się przyznać, że mi się zdarzało porody po cc w domu przyjmować. I z innymi przeciwwskazaniami też.
Oczywiście, położna, jako człowiek wolny, może odmówić takiego wsparcia, jeśli uzna, że ryzyko jest za duże.
No, to mogę się przyznać, że mi się zdarzało porody po cc w domu przyjmować. I z innymi przeciwwskazaniami też.
Komentarz
Dobra, już więcej nie będę.
Może rzec: nareszcie!
Jeszcze powinni uregulować straszenie kobiety przed porodem, by tylko poddała się CC i uszanowanie jej wyboru.
Myślę że najpoważniejszym czynnikiem wpływającym na decyzję kobiety by się poddać kolejnemu cc jest retoryka stosowana przez lekarzy. Często jest to po prostu straszenie. Bardzo trudno nie ulec autorytetowi białego fartucha. A ciekawe, z czego wynika ta tendencja do przedstawiania próby sn po cc jako niemożliwej i kończącej się zawsze śmiercią? No bo chyba lekarz wiedzę ma i wie, że manipuluje? Czy chodzi o jakieś zabezpieczanie się? Na wszelki wypadek? Bo cięcie będzie pod kontrolą i mam spokój? Czy też autentycznie tak uczą teraz, że po cc sn to zuo? Jak to jest @Katarzyna ?
Myślę, że twoje opowieści porodowe sprawiają , że większość chciała by tak przeżyć poród, a realia jakie są wiemy.
Ostatecznie urodziłam z próżnociągiem. (rzecz działa się 17 lat temu)
Zwykle trwa to dla niego 20 minut i do widzenia. Jest to proces im dobrze znany i nie ma tylu niewiadomych, co w przypadku porodu naturalnego.
8 lat temu - gdy próbowałam rodzić naturlanie po cc - lekarka powiedziała, żebym była lepiej w szpitalu "na wszelki wypadek". To była moja prowadząca gin. Ordynator dzień w dzień mnie męczył - sprawdźmy, jak jest ułożone, a teraz sprawdźmy, czy nie jest owinięte pępowiną, a teraz sprawdźmy, czy waży mniej niż 3600 (sic!). Potem było: "o, pani ma okulary! sprawdźmy, czy nie ma przeciwwskazań..." Nosz zajmowałam im łóżko po prostu. I codziennie "telefon do przyjaciela" -> @Katarzyna na co się zgadzać, a na co nie
No i wykończyłam ordynatora - urodziłam dołem
Potem lekarka mi już powiedziała, że więcej "na wszelki wypadek" do szpitala jeździć nie muszę, tylko jak się zacznie poród.
A trzy miesiące temu odważna Położna (czyli @Katarzyna rzecz jasna) przyjęła naszego Małego Człowieka u nas w domu. Coś pięknego
Na szczęście lekarze mimo, że chcieli zrobić mi Cc ostatecznie dali się przekonać, że dam radę szybko urodzić naturalnie, no prawie naturalnie bo oksytocynka była nieunikniona.
Wiecie, że cc wykonywano już w starożytności? Czasem nawet ze względnym sukcesem. Tzn. zdarzało się, że udawało się uratować jedno z dwojga. Czyli dziecko. Bo cc wykonywano u matki post mortem. Takie były zalecenia zarówno staroegipskie, jak i rzymskie, czy izraelskie. Po śmierci ciężarnej kobiety zalecało się rozpruć jej brzuch i sprawdzić, czy dziecko jeszcze żyje. Czasem żyło. Takie dziecko, co przeżyło cięcie cesarskie bywało nazywane "wyprutkiem", bo je wypruto z brzucha martwej matki. Ponoć kilku wielkich ludzi przyszło na świat w ten sposób. Nie wiadomo tylko ile z tego to prawda, a ile legendy, czy inne bajdurzenia.
Co do pierwszego cc, które kobieta przeżyła, to liczni historycy utrzymują, że miało ono miejsce w roku 1500 i dokonał go pewien rzeźnik/weterynarz/trzebiciel świń (różne źródła różnie podają) na swojej własnej żonie, która nie mogła urodzić. Wielu poddaje tę informację w wątpliwość, bo potem ta sama kobieta urodziła jeszcze pięcioro dzieci naturalną drogą, a w tamtych czasach techniki chirurgiczne nie dawały szans kobiecie z rozciętą macicą na powtórną ciążę. Jest jednak także hipoteza, że mógł to być rzadki przypadek donoszonej ciąży pozamacicznej. Wtedy zdesperowany mąż mógł uwolnić dziecko z brzucha żony jedynie przecinając powłoki brzuszne. Taka operacja jest znacznie prostsza, daje większe szanse na to, że operowana się nie wykrwawi, oraz nie uszkadza macicy. Ale jak było faktycznie z rzeźnikiem i jego żoną, tego nikt dziś nie sprawdzi.
A historycy medycyny mają wątpliwości, ponieważ jeszcze przez wiele kolejnych lat, a nawet wieków nikomu nie udało się zrobić cc tak, by matka je przeżyła.
Za pierwsze rzetelnie udokumentowane cesarskie cięcie – ratujące kobietę i dziecko – uznaje się zabieg przeprowadzony w Wittenberdze w 1610 roku przez chirurga Jeremiasza Trautmanna. Zabieg ten był niezbędny, gdyż ciężarna doznała rozlicznych urazów, a jedynie w ten sposób można było uratować dziecko. Nabawiła się ich pomagając w pracy mężowi – bednarzowi, podczas nakładania żelaznych obręczy na beczki. Nadmierny wysiłek spowodował pojawienie się przepukliny w powłoce brzusznej. Matka przeżyła samą operację, zmarła jednakże w wyniku komplikacji 25 dni później. Trudno więc mówić o pełnym sukcesie.
I tak to zwykle przez wiele jeszcze lat wyglądało. Nawet jeśli kobieta przeżyła operację, to umierała w ciągu najbliższych dni z powodu utraty krwi (nie zszywano wówczas macicy, a jedynie powłoki brzuszne) lub z powodu zapalenia otrzewnej (antyseptyki nie znano wtedy jeszcze). Lekarz Lorenz Heister (XVII/XVIII w) przeprowadzenie operacji cesarskiego cięcia na żywej jeszcze kobiecie doradzał „tylko u królowych lub księżnych, ponieważ w tych przypadkach chodzi przede wszystkim o otrzymanie dziedzica, nawet gdyby matka miała pożegnać się z tym światem”.
Opowiedzieć Wam jeszcze?
Już kilka lat później, bo w roku 1882 objawiła się nowa nadzieja, Max Sänger przedstawił możliwość zachowania macicy, pod warunkiem dokładnego zeszycia rany macicy podwójnymi szwami, z zastosowaniem srebrnych drucików jako nici chirurgicznych.
W tym samym czasie pojawiła się nowa technika zabiegu opracowana i opublikowana przez Ferdinanda Kehrera, którą zaadaptował Sänger. Zalecała ona nacięcie macicy w jej dolnym odcinku oraz dwuwarstwowe szycie macicy i otrzewnej, Sänger sądził, że połączenie obu technik ograniczy cięcia cesarskie metodą Porro i nie mylił się. Oba zabiegi obarczone były podobną śmiertelnością. Z tego powodu metoda Porro została na początku wieku XX zarezerwowana dla szczególnych przypadków – np. krwotoków z macicy w trakcie wykonywania operacji. Popularność metody Porro wzrosła jednak powtórnie w latach '40 i w pierwszej połowie lat '60 XX wieku, jako efektywna metoda sterylizacji. Dlatego jeszcze możecie słyszeć od waszych starszych ciotek, czy babć, że za ich czasów po cc nie można już było więcej zajść w ciążę. Nie, że lekarze zabraniali, tylko było to niemożliwe z powodu dokonanej przy okazji cięcia histerektomii.
Co do Kehrera i jego pomysłu na technikę wykonywania cc, warto zauważyć, że raczej bez oporów położnicy zaakceptowali metodę warstwowego szycia macicy i otrzewnej, jednak większość nie zgadzała się z umiejscowieniem linii cięcia. Najczęściej wybierano cięcie podłużne w górnym odcinku trzonu macicy lub poprzeczne, ale w dnie. Musiało upłynąć jeszcze kilkadziesiąt lat, zanim bezlitosne statystyki ukazały niepodważalnie, że blizna po cięciu cesarskim wykonanym poprzecznie w dolnym odcinku macicy jest najlepszym satysfakcjonującym rodzajem zrostu, minimalizującym możliwość najniebezpieczniejszego z powikłań, czyli pęknięcia blizny w czasie kolejnej ciąży lub porodu. Dopiero w 1949 roku cięcie poprzeczne w dolnym odcinku macicy zostało przyjęte jako procedura standardowa.
Równolegle Hermann Pfannenstiel już w roku 1990 zaproponował otwieranie powłok brzusznych poprzecznie w obszarze nadłonowym (tzw. bikini cut). Takie cięcie radykalnie obniżało ryzyko powstawania przepuklin, zmniejszało dolegliwości bólowe oraz znacznie bardziej podobało się kobietom ze względu na efekt wizualny po operacji. Naturalnie nie wszyscy lekarze byli zachwyceni, dlatego przez kolejne kilkadziesiąt lat zdarzali się i tacy, którzy nadal preferowali dawne otwarcie w linii kresy białej, uważając je za szybsze, a więc skuteczniejsze w stanach nagłych i przy dużych płodach. Dotąd czasem stosuje się cięcie pionowe. Miałam niedawno patronaż u położnicy po takim cięciu. Teraz jednak jest to wielka rzadkość, a jeszcze w latach 70 zdarzali się w Polsce lekarze, którzy preferowali taką metodę otwierania powłok brzusznych przy cc.
W czasach przed upowszechnieniem się poprzecznego cięcia w dolnym odcinku macicy uważano, że kobieta, która rodziła przez cc jest już skazana na kolejne cc, bo ryzyko pęknięcia macicy przy próbie porodu naturalnego było bardzo wysokie. Po upowszechnieniu się cięć poziomych w dolnym odcinku trzonu macicy, ryzyko pęknięcia w czasie kolejnego porodu spadło do wartości nie przekraczających 1%. Stąd upowszechniło się wśród lekarzy przekonanie, że uprzednie cięcie cesarskie nie musi stanowić przeciwwskazania do porodu drogą naturalną. W związku z tym, że jeszcze przez długie lata uważano cc za poważną operację, po której nierzadko zdarzały się powikłania, wielu ginekologów z ulgą przyjęło zalecenie, że kobiety po cc mogą rodzić naturalnie. Stąd w latach ’80 i ’90 całkiem spora liczba porodów naturalnych po wcześniejszym cięciu cesarskim.
Kolejnym przełomem prowadzącym do uproszczenia operacji i zwiększenia jej bezpieczeństwa była metoda wprowadzona w 1983 roku przez dr. Michaela Starka w Szpitalu Misgav Ladach w Jerozolimie (i od tego szpitala ma ona swoją nazwę: cięcie metodą Misgav-Ladach). Opiera się ona na sposobie otwarcia powłok brzusznych sposobem Cohena – cięcie skóry prowadzi się w linii prostej, poprzecznie, jak w metodzie Pfannenstiela, jednak większość warstw otwiera nie na ostro, lecz na tępo, poszerzając tkanki palcami. W dalszym przebiegu operacji wykonuje się minimalne nacięcie macicy ok. 1 cm ponad pęcherzem moczowym i poszerzenie go palcami, co umożliwia wydobycie płodu. Mięsień macicy szyje się szwem ciągłym jednowarstwowo. Powłoki brzuszne zamyka się bez szycia otrzewnej. Sposób ten jest mniej traumatyczny, szybszy i mocno skraca okres pooperacyjnej rekonwalescencji, ale wymaga bezwzględnie zastosowania najnowocześniejszych metod antyseptyki. Współczesne położnictwo jest nim zafascynowane. Skutkiem tej zmiany, wielu lekarzy uważa cc za bezpieczniejszą drogę porodu niż poród naturalny. Stąd notowany w całym cywilizowanym świecie wzrost odsetka cięć cesarskich oraz powrót do idei, że kobieta, która raz już miała wykonane cc nie powinna ryzykować próby porodu naturalnego, skoro wiąże się on z niespełna 1% ryzyka pęknięcia macicy. Ryzyko związane z cc jest mniejsze. Niestety, mało kto ma zacięcie, żeby pomyśleć logicznie i zauważyć, że większość przypadków pęknięcia blizny na macicy w czasie porodu ma pochodzenie jatrogenne (głównie związane z podawaniem oksytocyny wzmacniającej naturalną czynność skurczową macicy) oraz, że zwykle przebieg tego powikłania nie wiąże się z nagłym rozerwaniem brzucha rodzącej i śmiercią matki i dziecka w męczarniach, a jest to proces powolny, który można wykryć na jego wczesnym etapie i wykonać wtedy pilne cięcie cesarskie ratujące matkę i dziecko.
Zapraszam do dyskusji, krytyki, czy co tam komu do głowy przyjdzie!
Przykład: powszechnie lekarze różnych specjalności są przekonani, że "należy karmić piersią przez 6 miesięcy". Co dla bardzo wielu z nich oznacza w praktyce, że przez te 6 miesięcy należy podejmować próby podawania dziecku mleka z piersi (jeśli jakiekolwiek okoliczności mogą wskazywać na taką potrzebę, to równocześnie dokarmiać mieszanką), a po upływie tego czasu dać sobie spokój, bo karmienie piersią nie ma już sensu i przejść na mieszankę i pokarmy pozamleczne. Ani w tym sensu, ani logiki, anie się takie przekonanie da obronić jakimikolwiek badaniami naukowymi.
Co do cc jest jeszcze aspekt finansowy, nie dość, że cc szybsze, bardziej pod kontrolą, to jeszcze większe pieniądze za tym idą niz za sn.